1.

Zanim wysłali mi swoje zdjęcia i zobaczyłem ich po raz pierwszy, ze szczegółami poznałem ich historię. – Odkąd zaczął się pan tym interesować, wróciły wszystkie wspomnienia – usłyszałem.

Dariusz Wawrowski dopiero co skończył 50 lat. Jego wiek zdradzają nie tylko siwe włosy, ale też delikatny brzuszek, na który mocno sobie zapracował. Po „kaloryferze” sprzed lat nie ma już śladu.

O takich jak on zazwyczaj mówi się: krępy. Pracuje w prywatnej firmie, ochraniając VIP-ów, w tym polityków. Swego czasu ochraniał reprezentację Polski w piłce nożnej, zanotował też epizod w trzeciej części „Psów” Władysława Pasikowskiego. Jest też kierowcą w prywatnym ambulansie – pracuje na nocne zmiany.

Dariusz Zdziebko ma 54 lata, jest wysoki, ma ciemną karnację i krótko przystrzyżone ciemne włosy, w stylu marines, pokryte po bokach siwizną, do tego kilkudniowy zarost. Sportowej sylwetki, która jest efektem regularnych ćwiczeń – trenuje sztuki walk MMA z 15-letnim synem – mógłby mu pozazdrościć niejeden 40-latek. Pracuje w jednej z prywatnych firm, gdzie odpowiada za bezpieczeństwo VIP-ów, w tym ochronę jednego z ambasadorów w Polsce.

To ich drugie życie. Pierwsze skończyło się kilka lat temu.

Oskarżani o korupcję znaleźli się na ustach całej Polski. Kiedy światła kamer już zgasły, podejrzenia okazały się bezpodstawne. O tym jednak nikt już nie wspomniał. Nikt też ich nie przeprosił.

2.

Szczęśliwice, Biuro Operacji Antyterrorystycznych (BOA) Komendy Głównej Policji przy ul. Włochowskiej na warszawskiej Ochocie, końcówka 2015 r. Pracujący tu policjanci dobrze wiedzą, że przed laty, to właśnie nieopodal tej jednostki kręcono kultową scenę palenia esbeckich akt w pierwszej części „Psów”.

W gabinecie Dariusza Zdziebki, naczelnika wsparcia technicznego, na pierwszym piętrze dwupiętrowego budynku, nie ma jeszcze żadnej rzeczy, która przypominałaby o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia – ani ozdobnej bombki, ani kartki świątecznej zrobionej przez młodszego syna w szkole, którą zwykle wieszał na tablicy. Jest za to szafa pancerna na dokumenty oraz dwie szafki, w których wiszą mundury, kamizelka kuloodporna i sprzęt do nurkowania, z którego Zdziebko, przez ciemną karnację nazywany „Abdulem”, już dawno nie korzystał. Na biurku oprócz komputera i zdjęć dwóch synów porozrzucane są tylko jakieś notatki.

Piętro niżej swój gabinet, który dzieli z ekspertem od transportu, ma Dariusz Wawrowski. Dawno temu złamał nos podczas gry w piłkę i przylgnęła do niego ksywa „Pinokio”. Sam jest kierownikiem wsparcia technicznego. Razem ze Zdziebką odpowiadają za logistykę. Pilnują, by jednostka AT (to skrót od „AntyTerroryści”) była wyposażona w niezbędny sprzęt, broń i amunicję.

– Robiliśmy rozpoznanie rynku i na polecenie przełożonych wnioskowaliśmy o zakup sprzętu i wyposażenia do Biura Logistyki Policji – mówi Wawrowski.

Dariusz Wawrowski i Dariusz ZdziebkoFoto: Piotr Halicki / Onet

Dariusz Wawrowski i Dariusz Zdziebko

3.

Nie licząc rodziny, praca w elitarnej jednostce antyterrorystycznej to ich całe życie, choć ich początki w służbie wyglądały zupełnie inaczej.

Pochodzący z Giżycka Zdziebko został policjantem, bo trafił na ogłoszenie w „Życiu Warszawy”, że Komenda Główna Policji poszukuje do pracy specjalistów od elektroniki, elektrotechniki i telekomunikacji. Znał się na tym, bo skończył technikum łączności. Poszedł na rozmowę. Tak zaczęła się jego 25-letnia przygoda z policją.

Szybko zapragnął zmienić pion logistyczny na bojowy, bo chciał być „prawdziwym komandosem”. Żeby przejść do „boju” musiał zaliczyć testy sprawnościowe, co w jego przypadku było nie lada wyzwaniem – ważył wówczas 125 kg, o wiele za dużo.

– Byłem ciężki, a egzaminy były bardzo wymagające. Musiałem się wziąć ostro za siebie, żeby zejść z wagi – mówi Zdziebko. Mordercze treningi na bieżni, siłowni i pływalni przyniosły efekt. W kilka miesięcy młody policjant przeszedł metamorfozę.

Testy zaliczył i na lata związał się z sekcją bojową. Uczestniczył w wielu akcjach, w tym w słynnej strzelaninie w Magdalence, gdzie zginęło dwóch antyterrorystów. – Byłem w drugim rzucie policjantów, którzy przybyli na miejsce – mówi.

W trakcie kariery zaliczył też sekcję bojową wodną, a na koniec znów znalazł się w logistyce. Marzył, by zostać naczelnikiem jednego z pionów bojowych, ale to nigdy mu się nie udało.

Pochodzący z dawnego województwa włocławskiego Wawrowski uważał natomiast zawód policjanta za najgorszy z możliwych. – To było takie moje młodzieńcze przekonanie, że najgorszy typ człowieka, to policjant, wtedy jeszcze milicjant. Nigdy nie myślałem, że sam będę wykonywał ten zawód. O wszystkim zdecydował przypadek. Namówił mnie kolega. To był początek lat 90., czasy były ciężkie. Trzeba się było na coś zdecydować, a że byłem wysportowany, grałem w piłkę i dużo biegałem, to znalazłem się w policji – opowiada.

Przez niemal całą karierę w AT Wawrowski skupiał się głównie na logistyce, był wsparciem dla działań bojowych, w których sam uczestniczył sporadycznie. Ich drogi po raz pierwszy przecięły się w Warszawie na początku lat 90.

Ćwiczenia antyterrorystówFoto: prywatne archiwum Dariusza Zdziebki

Ćwiczenia antyterrorystów

4.

Wawrowski dzień, w którym został zatrzymany, wspomina tak: – Byłem spóźniony do pracy przez korki na mieście, gdy dostałem telefon od ówczesnego zastępcy dyrektora, Dariusza Zięby, że jak tylko dojadę, mam stawić się pilnie w jego gabinecie. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że czeka mnie przykra niespodzianka, choć powinienem był coś przeczuwać, bo kilka miesięcy wcześniej zostałem wytypowany do awansu na komisarza, którego Biuro Spraw Wewnętrznych [BSW, czyli tzw. policja w policji] mi odmówiło ze względu na „jakieś” trwające postępowanie. Do głowy mi jednak nie przyszło, że szyją mi buty.

Na miejscu czekali już na niego funkcjonariusze BSW z nakazem zatrzymania i doprowadzenia do prokuratury. – Czułem się wtedy tak, jakby ktoś ściął mnie z nóg albo jakbym dostał bejsbolem w głowę.

5.

Gdy Wawrowski spieszył się do pracy nie wiedząc jeszcze, że za chwilę jego kariera legnie w gruzach, funkcjonariusze BSW byli już w Otwocku, pod mieszkaniem drugiego z oficerów.

– Weszli i od samego progu pytali „jak było na nurkowaniu” i „kto mnie tak bardzo nie lubi w jednostce, że się szykuje na moje miejsce”. To wyglądało tak, jakby ktoś przygotował na mnie jakiś scenariusz. A ja kompletnie nie wiedziałem, o co w tym chodzi – wspomina Zdziebko.

Zanim policjanci z BSW wyprowadzili Zdziebkę, zabrali mu legitymację i telefon. Wszystko działo się na oczach żony oficera oraz ich 10-letniego syna, który tego dnia miał jechać na wycieczkę szkolną.

– Darek jest człowiekiem spokojnym i opanowanym. Ale w dniu zatrzymania był przerażony. Zresztą tak samo jak ja – mówi żona Zdziebki. To był też szok dla ich dziecka. Pamięta jak tłumaczyła synowi, że po tatę przyjechali koledzy z pracy i nic złego się nie dzieje.

– Kiedyś Darek opowiadał mi, że jak zatrzymywali najgroźniejszych przestępców, to zawsze martwili się o ich dzieci, żeby nie miały z tego powodu traumy. Bardzo przeżyłam to, że gdy policjanci weszli do naszego mieszkania, to w ogóle nie martwili się tym, jak mój syn na to zareaguje.

Po zabraniu Zdziebki, jego żona, jeszcze roztrzęsiona, zadzwoniła do przełożonego męża. – Zapytałam, jak może mu pomóc. A on na to „niech się pani przygotuje, że Darek szybko nie wróci do domu”. Byłam załamana.

Od zmysłów odchodziła też żona Wawrowskiego. Była w pracy, próbowała dodzwonić się do męża. Ktoś z jednostki powiedział jej, że „to niemożliwe, bo coś się stało”. Chwilę później odebrała telefon, a kobiecy głos zapytał „czy może pani wziąć taksówkę i przyjechać jak najszybciej do domu, bo pani mąż został zatrzymany i nie pozwala przeszukać mieszkania bez pani obecności?”.

– Nigdy wcześniej Darek nie mówił mi, że coś się złego w pracy dzieje. Jak tylko przyjechałam do domu, przy pani i panu z BSW zapytałam się go wprost: „Mam się czegoś bać? Jesteś winny?” Tylko pokręcił głową, że „nie”. Całej sytuacji przyglądała się nasza córka, która wtedy miała 19 lat. Była w takim szoku, że tego dnia nie była w stanie pójść na uczelnię.

– Jeszcze zanim mąż wrócił z prokuratury, zadzwonił do mnie pan Zięba, zastępca dyrektora jednostki i powiedział, że „zrobi wszystko, żeby pomóc Darkowi”. Nie zrobił tak naprawdę nic.

Kobieta przyznaje, że to były najtrudniejsze momenty ich życia. A niedługo potem ich świat zawalił się po raz drugi, gdy dowiedzieli się, że córka ciężko zachorowała.

6.

Kilka miesięcy przed zatrzymaniem Zdziebko też był wytypowany do awansu na wyższy stopień. Gdy dowiedział się, że blokują go „wewnętrzni”, chciał zwrócić się z oficjalnym raportem do Komendanta Głównego Policji o wyjaśnienie sprawy. Wcześniej jednak o swoich zamiarach poinformował dyrektora Michała Stępińskiego. Spotkanie z szefem zapamiętał tak:

– Dyrektor przekonał mnie, żebym nie składał raportu, że on sam osobiście przekaże moje pismo do komendanta. Zaufałem mu. Jakiś czas później powiedział, żebym nie rejestrował raportu, bo usłyszę od komendanta to samo, co on – że to nic nie da. Popełniłem błąd. Powinienem sam złożyć ten raport.

– Powiedziałem mu, że to nic nie da, ponieważ nikt nie odniesie się do prowadzonych czynności w ich trakcie – mówi Stępiński.

7.

– Do niczego się nie przyznałem, tym bardziej że przypisywano mi zdarzenie, które nie miało miejsca. Zostaliśmy podejrzani o ustawienie przetargu. Tyle że firma, która rzekomo miała wygrać, w ogóle w nim nie wystartowała – mówi Wawrowski.

– Hipotetycznie, nawet gdyby firma x chciała nam dać jakąkolwiek łapówkę, żebyśmy załatwili im zwycięstwo w przetargu, to my nie mieliśmy na to żadnego wpływu, ponieważ przetargami zajmuje się Biuro Logistyki Policji, a my jedynie na polecenie przełożonego występowaliśmy z wnioskiem o to, co jest nam niezbędne. I tak też było w tym przypadku – tłumaczy Wawrowski.

– Na jednej z odpraw nasz ówczesny dyrektor Michał Stępiński proponował wybór kombinezonów, jakie rok wcześniej zakupili antyterroryści z Krakowa. Chodziło o to, żeby AT w całej Polsce miało to samo umundurowanie – wyjaśnia Wawrowski. – Pomysł był w ogóle taki, by do wspólnego zakupu zaangażować inne komendy wojewódzkie, w których są pododdziały AT – mówi Zdziebko.

W śledztwie były dyrektor Stępiński potwierdził, że tak właśnie było.

8.

Budynek warszawskiej prokuratury okręgowej przy ul. Chocimskiej, późne popołudnie. Prokurator Zbigniew Busz przedstawił już zarzuty Wawrowskiemu, który, wychodząc z gmachu, mija się ze swoim naczelnikiem.

– Chwilę wcześniej powiedziałem prokuratorowi wprost, że zarzuca mi coś, co się nie wydarzyło. Na co on zrobił zaskoczoną minę i powiedział, że „od panów z BSW wie coś innego” – opowiada Wawrowski. – A później rzucił, „że jeszcze raz musi przejrzeć dokumentację, a tak w ogóle to wszystko zostało nagrane podczas naszych rozmów telefonicznych”. Byliśmy na podsłuchu.

– W pięciu tomach akt, które wynikały z podsłuchów, nie było nawet słowa, że coś otrzymaliśmy, albo ktoś nam coś obiecał. Wszystko, o co zostaliśmy podejrzani, to było jedno wielkie kłamstwo.

Jego zdaniem nie byłoby całej sprawy, gdyby prokurator wezwał ich wcześniej na przesłuchanie w charakterze świadków, sprawdził, jakimi zadaniami się zajmują i kto jest odpowiedzialny za zakupy.

Budynek Prokuratury Okręgowej w Warszawie przy ul. ChocimskiejFoto: Piotr Halicki / Onet

Budynek Prokuratury Okręgowej w Warszawie przy ul. Chocimskiej

Ze swojego przesłuchania Zdziebko do dziś pamięta słowa prokuratora, by „opowiedział mu wszystko jak ojcu”.

– Prokurator zarzucił mi wyjazd na nurkowanie, który miał być łapówką w zamian ze serwis sprzętu do nurkowania. A prawda była taka, że na prośbę Biura Logistyki Policji zadzwoniłem do firmy, która jako jedyna przedstawiła ofertę na serwis, żeby obniżyli cenę przeglądu. Po moim telefonie zeszli z ceny. Później właściciel serwisu zadzwonił do mnie i zapytał, jakie mam plany na weekend i czy nie pojechałbym na nurkowanie. Powiedziałem „pogadamy później”, ale nigdy już nie wracaliśmy do tego tematu. I na podstawie tej rozmowy wywnioskowano, że byłem na jakimś nurkowaniu – mówi Zdziebko.

– Nikt nie sprawdził, gdzie wtedy logował się mój telefon, że byliśmy ze znajomymi na działce i przygotowywaliśmy się z rodziną do komunii syna. Zresztą od kilku lat nie nurkowałem już ani prywatnie, ani służbowo.

Po wyjściu z przesłuchania Zdziebko poczuł się bezsilny, jak jeszcze nigdy w życiu. Chciało mu się płakać. Modlił się, żeby to wszystko okazało się snem, z którego chciał się wybudzić. Tej nocy nie mógł zasnąć. Zresztą w kolejnych dniach wcale nie było lepiej. Podobnie było z Wawrowskim.

To był też ostatni raz, kiedy antyterroryści widzieli się z prokuratorem Zbigniewem Buszem, który po kilku miesiącach oddał sprawę innej śledczej, Magdalenie Kołodziej. – Myślę, że on zdał sobie sprawę, że ktoś go wpakował na niezłą minę – mówi Zdziebko.

9.

Obaj oficerowie zostali zawieszeni w czynnościach służbowych, mieli dozór policji i musieli wpłacić kaucję.

Jak twierdzą, komunikat ze strony szefostwa był jasny: zwolnią się sami albo zostaną „wypier…..i”. – Takie dwa możliwe scenariusze, dosłownie, przedstawił mi ówczesny zastępca dyrektora, a dziś szef Biura Operacji Antyterrorystycznych Dariusz Zięba – mówi Wawrowski. – A co na to nasz szef? Nie wiem, bo gdy nas zatrzymywali, dyrektor Wojciech Majer był na urlopie.

– Nie mieliśmy wyjścia. Zostaliśmy zmuszeni do odejścia. Gdybyśmy sami nie odeszli, wyrzucono by nas z hukiem, nie dostalibyśmy emerytury, odprawy, zostalibyśmy bez środków do życia i nie mielibyśmy za co się bronić – twierdzą. Dziś żałują, że ulegli naciskom i sami odeszli.

Żaden z nich nie przypuszczał, że ich pożegnanie z policją będzie wyglądało w ten sposób. – Inni przed przejściem na emeryturę otrzymują pamiątkowe szable, odznaczenia i dyplomy, a nam wręczono nakaz zatrzymania i kazano wypier….ć. Zrobili z nas przestępców. Tak nam podziękowano za wieloletnią służbę – mówią.

Zdziebko: – Czułem się po tym wszystkim, jakbym został postrzelony na akcji, a moi kompani zamiast mi pomóc, zaczęli uciekać. Zostałem sam.

Po odejściu z policji nie zapraszano ich na żadne uroczystości. – Poszła informacja, żeby „tych szmaciarzy” nigdzie nie wpuszczać – opowiada Zdziebko.

10.

Wojciech Majer, ówczesny szef BOA, był na wakacjach na Zanzibarze, gdy dowiedział się o zatrzymaniu swoich podwładnych. – Kilka miesięcy wcześniej, jak dowódcą jednostki był Michał Stępiński, wezwano nas do BSW – opowiada Majer. – Dowiedzieliśmy się, że wobec dwóch naszych funkcjonariuszy są prowadzone działania w związku z korupcją, ale nikomu nie mogliśmy o tym mówić. Nie ujawniono nam szczegółów. Później dowiedziałem się, że „materiał jest bardzo słaby” i sprawa jest już nieaktualna. Funkcjonariusze BSW, którzy nadzorowali tę sprawę, po zmianie władzy zostali z tych stanowisk odwołani i pożegnali się ze służbą.

Nagły zwrot w sprawie zarzutów dla antyterrorystów Majer łączy z powołaniem Zbigniewa Maja na Komendanta Głównego Policji i zapowiedziami włączenia jednostki BOA do Centralnego Biura Śledczego. – Sądzę, że wrócono do tej sprawy, bo potrzebny był materiał na realizację politycznego celu, żeby zdyskredytować i zlikwidować naszą jednostkę. I taki materiał się znalazł.

Zdaniem Majera, jeśli były naciski na odejście policjantów ze służby, to tylko ze strony komendanta. – Przez tę całą sprawę straciłem dwóch serdecznych kolegów, bo naprawdę miałem z nimi koleżeńską relację.

– Sytuacja była dla nich skrajnie niekomfortowa i maksymalnie stresująca. To w ogóle nie ulega wątpliwości, bo to chyba najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić funkcjonariuszowi. Tym bardziej że mieli świadomość, że są niewinni – przyznaje Michał Stępiński, były szef antyterrorystów.

Od lewej: Wojciech Majer, Michał Stępiński i Dariusz ZiębaFoto: mat. policji/M. Krupa

Od lewej: Wojciech Majer, Michał Stępiński i Dariusz Zięba

11.

W tej historii żony byłych funkcjonariuszy odegrały kluczowe role i pomogły im przetrwać najtrudniejsze chwile, gdy inni odwrócili się od nich plecami.

– Powiedziałam mu, że jeśli nie będzie walczył, to się z nim rozwiodę – mówi żona Zdziebki. – Podziałało. To dzięki niej zrozumiałem, że nie mogę się poddawać, bo mogę stracić nie tylko pracę, ale przede wszystkim rodzinę – mówi Zdziebko.

– Po zatrzymaniu miałem załamanie nerwowe. Leżałem na kanapie i patrzyłem w sufit, w domu były tylko kłótnie i płacze. Mój świat runął, a ja nie widziałem dalszego sensu życia. Widziałem też, jak inni zaczynają we mnie wątpić. To cholernie bolało. Jedyną osobą, która cały czas mnie wspierała, była żona. Od początku wierzyła w moją niewinność. To ona mną potrząsnęła – opowiada Wawrowski.

– Darek powiedział, że strzeli sobie w łeb. Był totalnie załamany. Nie jadł, nie wychodził z psem i z nikim nie chciał rozmawiać. Bałam się chodzić do pracy, ale nie miałam innego wyjścia. Pilnowała go córka. Po kilku dniach marazmu miałam już dość i powiedziałam: jeśli nie weźmiesz się w garść, to się spakujemy z córką i wyprowadzimy, zostaniesz sam. Wtedy chyba do niego dotarło, że go potrzebujemy. Zgodził się pójść na terapię – mówi żona Wawrowskiego.

12.

Miesiąc po zatrzymaniu antyterrorystów sprawę nagłośniły media. Marcin Szyndler, ówczesny rzecznik Komendy Głównej Policji, mówił wtedy słynne: „oczyszczamy się sami”.

– Przez 25 lat sumiennie wykonywałem swoje zadania i obowiązki, zostawiałem serce w pracy, a w podziękowaniu dostałem kopa w jaja. Ja sobie z tym poradziłem, ale przez tę sprawę płakały moja córka i żona. Tego im nigdy nie daruję – zaznacza Wawrowski.

Zdziebko przyznaje, że sprawa z zarzutami i ciągnące się śledztwo odbiło się na zdrowiu całej jego rodziny. Nerwy kosztowały go utratę kilku kilogramów: – Żona też bardzo to wszystko przeżyła i odchorowała.

13.

W śledztwie nic do siebie nie pasowało. Po zebraniu całego materiału dowodowego stało się jasne, że żaden z zarzutów się nie utrzyma – że zatrzymani policjanci nie są przestępcami. Sprawę więc umorzono. „W zaistniałym zdarzeniu brak jest znamion czynu zabronionego” – to często powtarzająca się fraza w dokumencie o umorzeniu śledztwa. Antyterroryści do służby już jednak nie wrócili.

– Pozostały tylko dyskredytujące nas materiały w mediach. Nikt nigdy publicznie nie powiedział, że jesteśmy niewinni. Nikt nie przeprosił – mówią oficerowie.

Po umorzeniu śledztwa każdy poszedł w swoją stronę i inaczej ułożył sobie życie zawodowe, już poza policją. Pozostały tylko żal, złość i ogromne poczucie niesprawiedliwości.

– Zawsze wydawało mi się, że BSW jest od tego, żeby wyjaśniać ewentualne nieprawidłowości w policji. Nie sądziłem jednak, że to oni mogą być źródłem nieprawidłowości. Na jednym ze szkoleń funkcjonariusze BSW mówili, że oni nie są od tego, żeby ścigać policjantów, tylko żeby ich chronić przed pomówieniami. A co zrobili z nami? Najpierw nas pomówili, przekazali papiery do prokuratury, a później szukali na to dowodów – mówi Zdziebko.

– Dla mnie BSW to banda szubrawców – dorzuca Wawrowski. – Straciłam zaufanie do policji. Darek nie zasłużył na to, co go spotkało – dodaje jego żona.

14.

– Największy żal mamy do swoich byłych przełożonych. Jedynie Kuba Jałoszyński publicznie mówił, że wierzy w naszą niewinność. Pozostali osądzili nas bez skazania. A liczyliśmy, że staną za nami murem. Szczególnie że wiemy, jak w innych sprawach policja potrafi bronić swoich ludzi – mówią oficerowie.

W tym kontekście przywołują przykład policyjnych tajniaków, którzy użyli gazu i pałowali protestujące na ulicach kobiety: – To są zaufani ludzie, którym nie dadzą zrobić krzywdy.

Byli antyterroryści mają żal do swoich byłych przełożonychFoto: Piotr Halicki / Onet

Byli antyterroryści mają żal do swoich byłych przełożonych

– Jedna z zasad, jakimi się kierowałem jako dowódca, jest taka, że nie zostawia się swoich ludzi na pastwę losu. I z całym naciskiem chcę podkreślić, że nigdy nie zostawiłem swoich ludzi – mówi były dyrektor BOA Michał Stępiński.

Stępiński był już na emeryturze, gdy jego byłym podwładnym stawiano zarzuty. Jak mówi, nigdy nie miał uwag do ich pracy. – W kontaktach służbowych z BSW czy z Wydziałem Kontroli zawsze jasno przedstawiałem moje stanowisko: jeżeli macie dowody świadczące o popełnieniu przestępstwa, to postępujcie jak z przestępcami. Ale stawiajcie zarzuty, kiedy dowody są jednoznaczne i nie macie żadnych wątpliwości, bo bezpodstawne oskarżenie może zniszczyć policjantom życie.

Majer: – Gdy odchodziłem z jednostki, zebrałem wszystkich ludzi i powiedziałem, że Darek Zdziebko i Darek Wawrowski dopóki nie są skazani prawomocnymi wyrokami, są naszymi kolegami, mają prawo tu przychodzić i nie chcę słyszeć, że są czemuś winni.

– Rozumiem, że są strasznie rozgoryczeni i się im nie dziwię, ale obarczanie mnie i mojego ówczesnego zastępcy winą za coś, co było poza nami, jest nie fair – uważa Majer.

15.

Jakiś czas po umorzeniu sprawy oficerowie spotkali się w jednostce Biura Operacji Antyterrorystycznych z Dariuszem Ziębą, który już wtedy był dyrektorem oraz jego zastępcą Mirosławem Wypychem. Na rozmowę w gabinecie dyrektora na drugim piętrze budynku wepchnęła się też – jak sama przyznaje – żona Zdziebki.

– Pan Zięba powiedział „ja pani nie zapraszałem”. Odpowiedziałam, że ja też nie zapraszałam BSW do swojego domu i lepiej, żeby mnie wpuścił, bo inaczej wszystko, co mam mu do powiedzenia, powiem na korytarzu przy innych funkcjonariuszach, a nie będzie to miła rozmowa. Nie był zadowolony, ale zgodził się, żebym weszła do środka.

Po jednej stronie stołu, przy którym zazwyczaj odbywają się poranne odprawy, siedzieli dyrektor i jego zastępca, a po drugiej byli antyterroryści oraz żona jednego z nich. Atmosfera była napięta.

– Powiedzieliśmy im, że nie zrobili nic, by nam pomóc. Wystarczyło, żeby przyjrzeli się materiałowi dowodowemu. Padło kilka niecenzuralnych słów. Wszystkich poniosły nerwy i emocje – mówi Wawrowski.

– Dyrektor powiedział, że to przecież dzięki Stępińskiemu wszystko „dobrze się zakończyło”. Zabrzmiało to tak, jakbyśmy mieli być wdzięczni, że na przesłuchaniu w śledztwie powiedział prawdę – mówi Zdziebko. – Jaka to pomoc? Mógł powiedzieć prawdę albo kłamać – dodaje Wawrowski.

Przed wejściem do gabinetu żona Zdziebki odbyła też krótką rozmowę ze Stępińskim, który tego dnia pojawił się w biurze.

– Zapytałam go wprost: czy nie martwił się o żony swoich funkcjonariuszy, kiedy jego ludzie byli zatrzymywani. Jak zareagował? Powiedział: „nie byłem już wtedy dowódcą jednostki”.

Tak tę samą rozmowę zapamiętał Stępiński: – Żona pana Zdziebki, spotykając mnie przez przypadek na korytarzu jednostki, wykrzyczała mi w twarz, „jak ja mogę patrzeć w lustro i co moja żona na to, że zostawiłem swoich ludzi?”. Nie, nie zostawiłem swoich ludzi. Za każdym razem, jak się z nimi spotykałem, mówiłem im: złóżcie wniosek, żeby mnie jak najszybciej przesłuchano, a gwarantuję wam, że złożę zeznania zgodne z moją wiedzą i prawdą. I tak zrobiłem. Nie moją winą jest jednak, że przesłuchano mnie na sam koniec śledztwa.

– Mogłem i mogę patrzeć w lustro, bo nie zrobiłem nic złego. Dotrzymałem danego im słowa, a oni traktują mnie jak osobę, która ich zdradziła. Nie do mnie te pretensje.

16.

– Przez pierwsze pół roku ciężko było gdziekolwiek znaleźć pracę. Ludzie różnie reagowali, jak mówiłem, że mam postawione zarzuty, a nie chciałem tego ukrywać. Często słyszałem: „niech pan wróci, jak się sprawa wyjaśni” – mówi Wawrowski.

– Koledzy próbowali znaleźć mi pracę w ochronie, ale przez pierwszy rok było to niemożliwe. Ze względu na prowadzone postępowanie nie mogłem uzyskać zaświadczenia o niekaralności – mówi Zdziebko.

Jego pierwsze zajęcie po odejściu z policji to praca przy instalacji klimatyzatorów oraz przy obsłudze monitoringu.

17.

Zdziebko i Wawrowski do dziś utrzymują ze sobą kontakt, a także z niektórymi kolegami z jednostki. Obaj walczą też w sądzie o 300 tys. zł zadośćuczynienia. Chcą też, by policja oświadczyła w mediach, że są niewinni. – Nie można tak bezkarnie zniszczyć komuś życia. A gdybym był słabszy psychicznie i po tym wszystkim coś sobie zrobił? – rzuca Zdziebko.

Rozmawiając z nimi, trudno nie odnieść wrażenia, że daliby wiele, by wymazać ostatnie lata i znów być w AT. – Ta praca to była moja kochanka, z którą się zdradzało żonę – mówi Zdziebko. Gdy przytaczam te słowa Wawrowskiemu, tylko przytakuje: – Tak właśnie było, bo gdyby było inaczej, to byśmy nie wytrwali w niej 25 lat.

PS.

Dyrektor BOA Dariusz Zięba nie odpowiedział na przesłane e-mailem pytania. Przedstawiciel Biura Komunikacji Społecznej Komendy Głównej Policji poinformował nas jedynie, że „osoby których dotyczy zapytanie, nie są funkcjonariuszami Policji” oraz że zostali zwolnieni ze służby w policji na własną prośbę, gdy dowódcą BOA był Wojciech Majer, a nie Dariusz Zięba.

„Pomimo szczerych chęci z naszej strony, nie jesteśmy uprawnieni do udzielania bardziej szczegółowych informacji. Osoby te nie pełnią funkcji publicznej w strukturach Policji” – czytamy w odpowiedzi na nasze pytania.

Kontakt z autorem: tomasz.pajaczek@redakcjaonet.pl