Nadal nie wiadomo kto zabił licealistkę Magdę Sobczak, córkę właściciela fabryki cukierków. Mimo że do morderstwa doszło na początku lat sześćdziesiątych minionego wieku, to dalej wspominają o niej łodzianie.
Zbrodnia, którą żyła całą Łódź
Sobczakowie byli znaną w Łodzi rodziną. Mieszkali w nieistniejącej już dziś kamienicy przy ul. Piotrkowskiej 161. Sobczak prowadził zakład cukierniczy. Jak wynika ze starej książki telefonicznej znajdował się on przy ul. Gdańskiej 101. Ta mała fabryczka produkowała m.in czekoladki. Był więc jak na tamte czasy majętnym człowiekiem. Był właścicielem samochodu marki Warszawa, jeździł na weekendy do Warszawy czy Zakopanego. Żona Maria zajmowała się domem, starsza córka Dorota pracowała w jednym z łódzkich urzędów. Magda uczyła się w X LO w Łodzi. Według opowieści koleżanek bardzo skromną dziewczyną, nie obnoszącą się bogactwem swojej rodziny. Dobrze się uczyła.
W 1962 roku święta wielkanocne przypadały na 22 i 23 kwietnia. Jak podają autorzy książki „Pitaval Łódzki”, Adam Antczak i Jarosław Warzecha były to upalne dni. Rodzina Sobczaków chciała spędzić święta w Zakopanem, ale kilka dni przed Wielkanocą zmieniła plany. Postanowiła jechać do Warszawy. Ale w Wielką Niedzielę byli jeszcze w Łodzi. Na wielkanocnym śniadaniu mieli gości. Była to dość znana nieżyjąca od lat łódzka aktorka ze swym synem, wówczas młodym lekarzem. Na drugi dzień Sobczakowie szykowali się do wyjazdu. Magda nie wybierała się do Warszawy z rodzicami i siostrą.
Nikt nie odbierał telefonu, nikt nie otworzył drzwi
W wtorek rano miała pojechać ze swoim hufcem na wycieczkę do połódzkich lasów. W starych policyjnych aktach można było przeczytać, że w wielkanocny poniedziałek opalała się na balkonie. Potem wróciła do pokoju i zaczęła czytać „Lalkę”. Rodzice i siostra wyjechali z domu około 13.30. Po 16.00 Magda zadzwoniła do swojej najbliższej koleżanki Anny P. Ta namawiała ją, by poszły do łódzkiej Hali Sportowej na mecz koszykówki. Magda nie chciała. Powiedziała, że musi się uczyć. Umówiły się, że razem pojadą na wycieczkę. Kiedy we wtorek, o 7.00 rano Ania zadzwoniła do Magdy, by przypomnieć jej by wzięła aparat fotograficzny, nikt nie podnosił słuchawki. Potem poszła do mieszkania Sobczaków, ale nikt nie otworzył drzwi…
Nóż wbity w pierś
Sobczakowie wrócili wieczorem ze stolicy. Stanisław Sobczak poszedł zaparkować swoją Warszawę w garażu, który znajdował się na podwórku sąsiedniej kamienicy, pod numerem 159. Gdy wrócił Maria i córka Dorota dzwoniły do drzwi mieszkania, ale nikt nie otwierał. Zauważyli, że Magda nie sprzątnęła butelek z mlekiem. Pomyśleli, że córka się kąpie. Otworzyli drzwi kluczem i weszli do środka. Zauważyli uchylone drzwi dużego pokoju, tego narożnym oknem, na podłodze leżały szczątki potłuczonego wazonu. Na stole stało jedzenie, pewnie po świątecznym przyjęciu. Jedno krzesło było przewrócone. Obok, na uchylonym dywanie leżały zwłoki Magdy…
Jej twarz i piersi były przykryte poduszką. Kiedy zdjął ją przybyły kilka minut później lekarz okazało się, że w piersi dziewczyny tkwi nóż z zastawy stołowej.
– Lekarz pogotowia stwierdza, że zabójca musiał znać anatomię ludzi lub zwierząt, ponieważ trzy uderzenia zostały zadane klingą skierowaną równolegle do żeber – piszą autorzy „Pitawalu łódzkiego”. – Później podczas sekcji stwierdzono trzy rany serca, zadane gdy dziewczyna leżała już na podłodze i nie broniła się”. Lekarz przeprowadzający sekcję stwierdził też m.in rany tłuczone głowy, zadane wazonem, złamaną rękę…Śmierć miała nastąpić 7 – 12 godzin przed odkryciem zwłok.
Rozpoczęło się śledztwo. Szukano mordercy, jednocześnie próbowano ustalić motywy zbrodni. Po mieście zaczęły krążyć różne plotki na temat tego zabójstwa. Stanisław Sobczak przyjechał do Łodzi po wojnie, z Warszawy. Niejasna jest jego przeszłość. Nie wiadomo co robił podczas okupacji. On sam mówił, że zajmował się handlem. Pojawiały się plotki, że to morderstwo to zemsta za wojenne czasy. Teza ta została sprawdzona i nie uzyskała potwierdzenia. Jedną z szeptanych potajemnie wersji dotyczącą motywów tego zabójstwa było też to, że za sprawą stała Służba Bezpieczeństwa. Sobczak był bogaty, a swego majątku nie trzymał w banku. Po zabójstwie stwierdził, że nic nie zginęło w domu. Ani biżuteria, ani drogie futra, ani siedemdziesiąt pięć pięćdziesięciozłotowych banknotów…Ale miał on podobno tzw. świnki, czyli złote monety pięciorublowe. I to „świnki” miały zniknąć z jego mieszkania po morderstwie córki. Gdyby się przyznał do ich posiadania miałby duże kłopoty. Jedna z hipotez mówi, że przyszła po złoto przyszło SB. Kolejna, że powodem morderstwa była odrzucona przez Magdę Sobczak miłość. Inna, że był to typowy mord rabunkowy.
Milicjanci prowadzący śledztwo nie znaleźli śladów włamania. Drzwi mogła na przykład otworzyć zaufana osoba, posiadająca klucze. Magda mogła też znać tego, kto chciał wejść do jej mieszkania. Inna hipoteza zakładała, że ktoś dorobił klucze. Pozostawiony na ścianie ślad wskazuje, że Magda próbowała domknąć drzwi, gdy intruz próbował dostać się do środka. Był jednak silniejszy. W śledztwie pojawiła się postać tajemniczego, młodego mężczyzny w zielonym płaszczu, który pewnie był kluczem do rozwiązania zagadki śmierci Magdy Sobczak i tajemnicy kamienicy przy ul. Piotrkowskiej. Jedna z sąsiadek zeznała, że drugiego dnia świąt siedziała na podwórku. Około godziny 18.00 zauważyła mężczyznę w tym zielonym płaszczu, który wchodził do klatki w której mieszkali Sobczakowie. Kilkadziesiąt minut później wychodził z kamienicy. Widziała go też podobno z okna oficyny po prawej stronie inna z sąsiadek. Na tego mężczyznę zwrócił też uwagę pracownik kiosku w znajdującym się na przeciw nieistniejącym już domu handlowym „Jaś i Małgosia”. Mimo, że wytypowano kilkudziesięciu potencjalnych sprawców, to nikomu nie postawiono zarzutów. W maju 1963 roku ojciec Magdy wyznaczył 250 tysięcy zł nagrody za wykrycie mordercy. Nie pomogło. 6 listopada 1963 roku umorzono śledztwo.
W 1973 roku łódzka milicja zatrzymała tzw. grupę inżynierów. Byli to studenci i uczniowie starszych klas szkół średnich. Dokonywali oni włamań do mieszkań zamożnych łodzian. Jeden z członków tej grupy, Wojciech K. powiedział, że zna tajemnicę śmierci Magdy Sobczak. Razem z kolegą, Markiem Ch. włamali się do mieszkania Sobczaków. Wcześniej, mieli wykraść jej i odbić klucze na zabawie w łódzkim MDK-u. Kiedy poszli „na włamanie” nie wiedzieli, że w mieszkaniu została Magda. Kolega wystraszył się, uderzył dziewczynę i uciekł. Niestety zeznań Wojciecha K. nie można było skonfrontować z tym co mówił kolega. Marek Ch. otruł się strychniną. Uznano też, że Wojciech ma skłonność do konfabulacji. Sprawa morderstwa 16-letniej Magdy pozostaje do dziś tajemnicą.