Kamil T. to mechanik i syn emerytowanego policjanta. Mężczyzna udusił sznurkiem 30-letnią żonę, a następnie upozorował samobójstwo. I dziwnym trafem udało mu się oszukać biegłego. Tylko dzięki uporowi rodziny pani Anny udało się odkryć prawdę. Sąd apelacyjny złagodził zabójcy karę z 25 do 15 lat, a Sąd Najwyższy ją podtrzymał. To oznacza, że za 6 lat mężczyzna może odzyskać wolność.
Anna Gołda miała 30 lat. Od 11 lat była żoną i matką. Mieszkała w Starachowicach. Jej mężem był o pięć lat starszy Kamil T. – mechanik samochodowy. Ich związek nigdy nie należał do łatwych.
– Kamil nadużywał alkoholu i to był ten problem. Widziałam, jak miała lima. Nosiła okulary, bo się wstydziła. Ostatnie momenty były takie, że po prostu dolatywał do niej i tak jakby ją za szyję łapał. Był strasznie zmieniony w oczach, no, nie ten sam Kamil – mówi przyjaciółka Anny.
– Ona go zdradzała na każdym kroku. To trwało długo – twierdzi przyjaciel Kamila T.
W kwietniu 2014 roku Kamil wyprowadził się z domu. Zamieszkał u swoich rodziców. Co kilka dni przychodził jednak do Anny, aby odwiedzić syna. Tak było też w niedzielę czwartego maja – ostatni dzień długiego weekendu.
– Powiedziałam, żeby nie wpuszczała zięcia, bo coś poczułam. Coś poczułam, po prostu. Czułam, że może się coś wydarzyć – wspomina Maria Gołda, matka Anny.
– Ona mu wtedy w oczy powiedziała: „ja cię nigdy nie kochałam”. Gdyby to wtedy wyszło, okazałoby się, że to była zbrodnia w afekcie – mówi ojciec Kamila T.
Mężczyzna udusił Annę sznurkiem, a następnie przeciągną zwłoki do łazienki i tym samym sznurkiem przywiązał do kaloryfera, pozorując samobójstwo.
– Jak córka się osunęła (podczas ataku – red.), zobaczył że poruszyła ręką, to powiedział, że doszedł drugi raz, wziął znów ten sznur i jeszcze jej poprawił – opowiada Aleksander Gołda, ojciec Anny.
Następnego dnia po zabójstwie Kamil ponownie pojawia się w mieszkaniu Anny. Potem wykonuje telefon do swojego ojca – emerytowanego policjanta. To on otwiera drzwi, kiedy na miejscu pojawiają się śledczy. Jest też obecny przy oględzinach zwłok.
– Za to, że syn od razu nie był zatrzymany, winię prowadzących oględziny. Przy zabójstwie decydujące jest słowo biegłego – przyznaje ojciec Kamila T.
Biegły podczas oględzin stwierdził samobójstwo. Sprawa została umorzona. Ale rodzice kobiety nigdy nie pogodzili się z tą decyzją. Dwa lata po zabójstwie udało im się dotrzeć do policjantów z Komendy Wojewódzkiej w Kielcach. Ci postanowili na nowo zainteresować się sprawą i przebadać Kamila wykrywaczem kłamstw.
– Mówiąc potocznie, trywialnie, oskarżony pękł. To był de facto główny dowód w tej sprawie, no bo świadków tej zbrodni nie było – informuje Jan Klocek z Sądu Okręgowego w Kielcach.
– W zeszłym roku jeszcze była robiona wizja, eksperyment, gdzie manekina wieszano w tym mieszkaniu. Robiono ją pod kontem mojego współudziału – mówi ojciec Kamila T.
Po tym jak Kamil przyznał się do morderstwa, śledczy postanowili ekshumować i ponownie przebadać ciało ofiary. Tym razem sekcji zwłok dokonał biegły z innego miasta. Jego badanie doprowadziło do zaskakujących wniosków.
– Stwierdzono obecność bruzd typowych, jak dla powieszenia. Były 3, a nawet chyba 4 – opowiada Aleksander Gołda, ojciec Anny.
Mimo, że bruzd wisielczych było kilka, biegły stwierdził, że samobójstwo jest najbardziej prawdopodobną przyczyną śmierci pani Anny.
– Wie pan ile ja sekcji zrobiłem w życiu? Ponad 3000 – mówi biegły sądowy naszemu reporterowi.
– No, ale nie zauważył pan trzech bruzd wisielczych?
– Proszę pana, co pan mi będzie mówił, czy ja zauważyłem, czy nie zauważyłem? Jak pan zrobi ponad 3000 sekcji, to wtedy będziemy dyskutować, o!
– To może rutyna pana zgubiła?
– Może, proszę pana, nie będę tutaj dyskutował. Dobra, dziękuję panu za rozmowę!
W marcu 2018 roku w sprawie zabójstwa Anny zapadł pierwszy wyrok. Kamila T. skazano na 25 lat więzienia. Jego obrońcy odwołali się jednak do Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Tam wyrok zmniejszono do 15 lat.
– Sąd uznał, że jego przyznanie się jest szczere, i że bez jego wyjaśnień sprawca mógłby nie być pociągnięty w ogóle do odpowiedzialności – tłumaczy złagodzenie wyroku Tomasz Szymański z Sądu Apelacyjnego w Krakowie.
Kwestią wyroku dla Kamila T. zainteresował się sam minister sprawiedliwości. Pod koniec zeszłego roku skierował w tej sprawie kasację do Sądu Najwyższego. Kilka tygodni temu, jego skarga została rozpatrzona. Zapadł ostateczny i nieodwołalny wyrok.
– Sąd Najwyższy po pierwsze – oddala kasację, po drugie – obciąża Skarb Państwa wydatkami poniesionymi przez Sąd Najwyższy związanymi z rozpoznaniem kasacji – informuje Rafał Malarski z Sądu Najwyższego.
– Wyrok jest słuszny, skazany odsiedział dopiero 4 lata, więc jeszcze trochę… ale myślę, że może z przedterminowego warunkowego zwolnienia po 10 latach skorzystać – komentuje Olgierd Międzybłocki, obrońca Kamila T.
– Nie godzimy się z argumentacją tego sądu, ale jest to wyrok Sądu Najwyższego – mówi Ewa Bialik z Prokuratury Krajowej.
Mimo upływu lat nikt z biorących udział w śledztwie w sprawie śmierci Anny nie usłyszał żadnych zarzutów. Biegły, który uznał że doszło do samobójstwa nadal pracuje i sporządza kolejne opinie. Jego działania ma wyjaśnić śledztwo prowadzone w Prokuraturze Okręgowej w Radomiu. Trwa już trzy lata. Od wielu miesięcy w sprawie nie dzieje się jednak praktycznie nic.
– Powodem przedłużenia okresu trwania śledztwa jest fakt oczekiwania na zakończenie realizacji opinii zleconej biegłym, jeszcze w ubiegłym roku. Bez tej opinii nie będziemy mogli podjąć dalszych czynności. Z uwagi na okres epidemiczny, który aktualnie trwa, biegli nie są w stanie jej zrealizować w terminie wcześniej uzgodnionym – tłumaczy Beata Galas z Prokuratury Okręgowej w Radomiu.
– Tu jeszcze ktoś inny palce w tym maczał. Myślę, że kiedyś prawda wyjdzie na jaw – podsumowuje przyjaciółka zamordowanej Anny.
źródło;interwencja