– Jeśli polski sąd ma mnie skazać za ściganie bandytów, to jestem ostatnią osobą, która będzie zachęcała innych, by wiernie służyli ojczyźnie – wyznaje Marcin Miksza, były funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego Policji. Proces jego i jego dwóch kolegów toczy się przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi-Południe. Policjantom zarzuca się zaangażowanie w operację pod przykrywką handlarza narkotyków, czym naruszyli ustawę o policji.
Follow @https://twitter.com/sledcza24
-
Mikszę i jego dwóch podwładnych zawieszono w czynnościach, a następnie zmuszono do przejścia na wcześniejszą emeryturę
-
Do postawienia byłym policjantom zarzutów posłużyła ustawiona transakcja handlu narkotykami, dzięki której mieli złapać dilera. Byli obserwowani przez BSW i sami zostali uznani za zamieszanych w handel narkotykami
Jak „prawdziwy pies” stał się przestępcą
O głośnej w środowisku policyjnym sprawie „Przegląd” pisał ponad dwa lata temu w tekście „Jak »prawdziwy pies« został złym gliniarzem” (PRZEGLĄD, nr 51/2018). Przypomnijmy w skrócie: Marcin Miksza, rocznik 1978, bardziej znany jako „Borys”, zaczął pełnić służbę dla kraju w Mrągowie, gdzie szybko zwrócił uwagę przełożonych, pomagając kolegom z komendy wojewódzkiej schwytać zabójców jednego z uczestników Pikniku Country. Ci koledzy ściągnęli go do wydziału narkotykowego KWP w Olsztynie. Potem dostał propozycję wejścia do zespołu werbunkowego, zajmującego się wyszukiwaniem informatorów do współpracy z policją. Jakiś czas tym się zajmował, ale kiedy jego były przełożony z KWP został wiceszefem Centralnego Biura Śledczego, Miksza przeszedł do miejscowych struktur tej służby. Wkrótce, czyli w 2013 r., został naczelnikiem wydziału narkotykowego CBŚ w Olsztynie, prowadząc skuteczną walkę z przemytnikami i handlarzami narkotyków, likwidując plantacje marihuany oraz tępiąc handel coraz modniejszymi dopalaczami. Na wspomnienie „Borysa” przestępcy zgrzytali zębami i grozili zemstą po wyjściu z więzienia, w którym znaleźli się za sprawą Mikszy i jego zespołu.
NAPADALI UDAJĄC POLICJANTÓWAle wrogów narobił sobie też we własnym środowisku. Szczególnie po usunięciu z wydziału dwóch lewusów, jak ich określa. Zwłaszcza jeden pytał z oburzeniem, jak to kapitan może ruszyć majora, czyli policyjnego podinspektora. Obaj zwolnieni znaleźli zajęcie w Biurze Spraw Wewnętrznych, tzw. policji w policji, uzyskując dobry wgląd w poczynania byłego szefa. Z tego miejsca szukali na niego haków – co m.in. udowodnił reporter TVN Grzegorz Głuszak w programie „Superwizjer” w grudniu 2017 r. Do Mikszy docierały pogróżki, że mu głowa spadnie, bo skrzywdził starszego stopniem kolegę. Miksza w końcu złożył do komendanta CBŚP raport, który nie dotarł jednak do adresata.
Wydział narkotykowy z powodzeniem funkcjonował dalej, a gdy dotychczasowy szef olsztyńskiego zarządu CBŚP (podległego centrali w Warszawie) szykował się na emeryturę, zaczęto mówić o „Borysie” jako jego naturalnym następcy. Wtedy, jak wspomina, „czarna propaganda” przeciw niemu rozkręciła się na dobre. Zaczęły wyciekać tajne dane o jego osobowych źródłach informacji, pojawiły się plotki, że jest sutenerem, łapówkarzem i dilerem narkotyków. Funkcjonariusze BSW mieli rozpytywać w światku przestępczym, czy Miksza ma plantację marihuany, czy gdzieś na boku kręci lody, ale nic się nie potwierdziło. Reporter TVN dotarł nawet do kryminalistów informatorów wydziału narkotykowego, a ci potwierdzili, że BSW chciało ich nakłonić do ujawnienia jakichś grzechów „Borysa”. Nie udało się, chociaż jeden z przestępców mógł w ten sposób wymigać się od więzienia.
Akt oskarżenia po pięciu latach
Wprawdzie BSW nie znalazło materiałów kompromitujących Mikszę, ale w tym czasie został on wezwany do Prokuratury Regionalnej w Szczecinie, gdzie usłyszał zarzuty niedopełnienia obowiązków i przekroczenia policyjnych uprawnień. Prokurator Aldona Lema zasłaniała się później tajemnicą śledztwa i nie chciała mediom ujawniać szczegółów, ale potwierdziła, że z zarzutami wiąże się „konkretne przestępstwo narkotykowe”. Po trzech latach śledztwa, pod koniec 2018 r., rzecznik prasowy szczecińskiej prokuratury nie odpowiedział PRZEGLĄDOWI na pytanie, dlaczego do sądu nie skierowano jeszcze aktu oskarżenia albo sprawy nie umorzono. Na nasze dociekania zareagował jedynie utartą formułką, że „czas trwania tego postępowania wynika z jego charakteru”, a planowane czynności są prowadzone na bieżąco.
Zanim zapadły jakiekolwiek rozstrzygnięcia, Mikszę i jego dwóch podwładnych zawieszono w czynnościach, a następnie zmuszono do przejścia na wcześniejszą emeryturę, choć „Borys” nie miał jeszcze 40 lat. Jeden z jego kolegów, Tomasz Sobczyński, nie bał się pokazać twarzy w programie TVN. Drugi natomiast ciężko przeżywał tę sytuację, a wszyscy trzej nie mogli zrozumieć, co zrobili, żeby pozbywać się ich ze służby. I to zanim sąd wydał w tej sprawie jakiekolwiek orzeczenie, nie mówiąc o prawomocnym wyroku.
Bo akt oskarżenia, podpisany przez prokurator Aldonę Lemę ze Szczecina, trafił do warszawskiego sądu po niemal pięciu latach od postawienia zarzutów. Wczytując się w jego jawną część, można dojść do wniosku, że organy ścigania na siłę próbują uzasadnić zarzuty niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy. Główny zarzut dotyczy tego, że w trakcie operacji pod przykrywką działali oni w porozumieniu z prawdziwym handlarzem narkotyków, czym naruszyli przepisy o transakcji pozornej. Co prawda, policjanci mogą w jej trakcie „korzystać z pomocy osób udzielających pomocy” (tak napisano w akcie oskarżenia), ale kolejny artykuł ustawy „uniemożliwia wykorzystanie osoby udzielającej pomocy funkcjonariuszowi Policji do wykonywania czynności w ramach transakcji pozornej”. Zaiste trzeba tęgiej głowy prawniczej, żeby to przełożyć na ludzki język i jeszcze uzasadnić. W każdym razie obrońcy oskarżonych mają duże pole do popisu.
Policja śledzi policję
Sam główny oskarżony czeka na moment, aż będzie mógł odeprzeć te zarzuty podczas procesu sądowego. Natomiast już w programie „Superwizjer” z 2017 r. zrekonstruowano wydarzenia, które mogły do ich postawienia doprowadzić. Oto „Borys” i jego dwaj podwładni zastawili pułapkę na handlarzy narkotyków w Trójmieście. Na parkingu hipermarketu w Gdyni ich informator miał się spotkać z dilerem i odebrać od niego porcję substancji psychotropowej. Siedzieli w samochodzie obok i nagle zauważyli, że sami są obserwowani. Sądzili, że przez innych przestępców, więc przerwali operację i diler odjechał z narkotykami. Okazało się jednak, że obserwowali ich funkcjonariusze olsztyńskiego BSW, a odwołana akcja posłużyła do postawienia „Borysowi” i jego kolegom z CBŚP zarzutów handlowania narkotykami. Chociaż miała to być transakcja pozorna do ustalenia i schwytania prawdziwych handlarzy. Nie wiadomo, na ile ta wersja potwierdzi się w sądzie, ponieważ ta część, łącznie z podsłuchami rozmów telefonicznych, jest wyłączona z jawności. Jak twierdzi „Borys”, podsłuchy były analizowane przez olsztyńskie Biuro Spraw Wewnętrznych, bo pani prokurator nie miała o tych sprawach zielonego pojęcia.
Marcin Miksza jest przekonany, że sąd go uniewinni, podobnie jak jego kolegów z wydziału. Na ławie oskarżonych siedzą obok trzech kryminalistów, w tym pomocnika zaangażowanego do transakcji pozornej i dwóch dilerów. Przestępcy, tak jak byli policjanci, odpowiadają z wolnej stopy. Lepiej nie pytać, jak ci drudzy czują się w tym towarzystwie.
Tymczasem „Borys” znalazł się na planie drugiej części serialu kryminalnego „Kruk”. Został konsultantem w ekipie filmowej, która docenia jego doświadczenie w ściganiu przestępców.
źródło;onet