Policja odwiedza kluby nocne, które są otwierane we Wrocławiu mimo obostrzeń. Funkcjonariusze mówią o odpowiedzialności karnej za narażenie życia i zdrowia, co jest zagrożone nawet 8 latami więzienia. – My nie mamy innego wyjścia – odpowiadają przedsiębiorcy.
We Wrocławiu, mimo lockdownu, można wejść do niektórych klubów nocnych. Niedawno odbywały się tam na przykład spotkania partii Strajk Przedsiębiorców. Warunkiem wejścia do lokalu na zabawę było wypełnienie deklaracji o przystąpieniu do ugrupowania.
Do lokali przyszli również funkcjonariusze policji i przedstawiciele sanepidu. Jak opowiada money.pl Leszek Kuczyński, właściciel dwóch wrocławskich klubów Wall Street i Boogie, policja nie tylko wylegitymowała kilkadziesiąt osób, ale mówiła również o „poważnych konsekwencjach” imprez.
Funkcjonariusze mieli mówić o możliwości popełnienia przestępstwa z art. 165 Kodeksu karnego. Ten dotyczy „sprowadzania niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób” i jest zagrożony karą więzienia nawet do 8 lat.
Policja przestrzega
Według uczestników imprez o możliwości popełnienia przestępstwa policjanci mieli informować przede wszystkim organizatorów imprez, ale ostrzeżenia czasem mieli słyszeć również ich uczestnicy.
Wrocławska policja nie zaprzecza, że takie słowa padły. Ostrzeżenie przed organizowaniem imprez opublikowano również na stronie wrocławskiej komendy . Tam też było odniesienie do artykułu 165.
Czy jednak naprawdę organizatorom wrocławskich imprez grożą tak poważne kary? Policja informuje, że „prowadzi obecnie czynności w związku z podejrzeniem popełnieniem przestępstw”.
Wrocławska prokuratura podaje zaś, że ona żadnych postępowań w tej sprawie nie prowadzi, a zawiadomienia od policji w tej sprawie jeszcze nie wpłynęły.
Leszek Kuczyński mówi natomiast money.pl, że ma zeznawać w przyszłym tygodniu w sprawie imprez – na razie jednak w charakterze świadka. Jak mówi, ma wrażenie, że jest poddawany „presji” przez państwo, żeby nie uczestniczył w buncie przedsiębiorców.
„Muszę się otworzyć”
– Jednak się nie boję – zapewnia. Dodaje, że jest w stałym kontakcie z prawnikami i jest przekonany, że rządowe obostrzenia są po prostu niekonstytucyjne.
– Będę się dalej otwierał. Mam gigantyczne straty i po prostu zmusza mnie do tego sytuacja ekonomiczna, muszę zadbać o rodzinę. Nie jestem jedyny w takiej sytuacji. Uczestniczę w spotkaniach przedsiębiorców, proszę mi wierzyć, to są dramatyczne historie. Obostrzenia zabijają naszych przedsiębiorców, boję się, że mogą ich też zacząć zabijać zupełnie dosłownie – opowiada.
– Nie rozumiem, czemu rząd ucieka od odpowiedzialności i nie chce wprowadzić stanu klęski żywiołowej – dodaje. Według niego otworzyłoby to drogę do odszkodowań dla przedsiębiorców i ci nie musieliby się buntować. Natomiast obecna państwowa pomoc, zdaniem przedsiębiorcy, jest niewystarczająca i zdecydowanie niższa niż w sąsiednich krajach.
Przed surowymi karami dla zbuntowanych przedsiębiorców przestrzega rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Ciarka. – Jeśli dochodzi do sytuacji, w których są znamiona popełnienia przestępstwa, wysyłamy to do prokuratora i tu należy się liczyć z zarzutami karnymi – mówił Ciarka w programie „Newsroom”.
W ostatnich dniach wielu przedsiębiorców otwiera swoje biznesy mimo rządowych obostrzeń. Zdarzają się kary, które są nakładane przez sanepidy i wynoszą maksymalnie 30 tys. zł. Nie było dotąd jednak przypadku, w którym taki przedsiębiorca zostałby skazany w procesie karnym.
źródło;moneypl